2,50 czyli o mocy pocieszaczy

Czasem wystarczy piękny widok, promyk słońca wśród liści albo czyjaś niespodziewana miła wizyta, zawsze skutkuje też szelmowski uśmiech A... ale czasem bywa to też coś namacalnego - zawsze niewielkiego i "za grosik". Bo jak każdy miewam gorsze chwile - i często ktoś ratuje mnie wtedy małym pocieszaczem, drobiazgiem na poprawę humoru, zwanym u nas "pierdółką" :D Dziś będzie właśnie o pierdółkach...
 
Takie rozweselacze jak poniżej lubi pewnie niejedna z zaglądających tu osób? To one właśnie kryją się za tytułem dzisiejszego posta: wpadły Mamie w ręce, kosztowały całe 2,50... cóż, wiedziała, że się ucieszę :) BTW, jakie wyczucie trendów u sprzedawcy, miał tylko te dwie akurat w takim modnym zestawieniu miętowo-koralowym...


Szpulki z takimi starymi nićmi lubię - to powszechnie wiadomo, tak samo jak wiadomo, że lubię muchomorki... i niedawno dostałam aż dwa, dziś taki post również o parach jak widać :) Najpierw maleństwo, które dostałam od M.; zasadniczo jest gumką i temperówką w jednym i - przypadkiem bardzo tematycznie - zagościło w kąciku do pracy...


A niedawno dołączyła lampka. Pamiętacie moje króliczki? Teraz doszedł grzybek. Tak samo jak uszaty za całe 6zł. Muszę w nim tylko zmienić diodę, bo obecna świeci się zmieniając co jakiś czas delikatnie kolor a wolałabym zwykłą białą - nie wiem tylko gdzie szukać czegoś takiego...


Już znalazł sobie miejsce w kąciku dziennym, który niebawem tu zagości w szerszej odsłonie, bo ostatnimi czasy sporo w nim się pozmieniało!  Tylko jak znalazłam chwilę na zrobienie zdjęć to się rozpadało :/ Dlatego dziś jedynie taka mała zajawka z frontu robót...




Co do tego ostatniego zdjęcia - lubicie stare zabawki? Ja owszem, ale chyba tylko samochodziki i gry, a lalek, misiów i tym podobnych ani trochę, nie lubię ich nawet dotykać za bardzo, nie wiem dlaczego :)  Z jednym małym wyjątkiem - wańkę wstańkę uwielbiam i sama nie wiem dla kogo ją bardziej kupiłam, dla siebie czy dla A. :D Ha, taki powiew poprzedniego ustroju :P I pewnie nie każdemu się spodoba, ale cóż... mnie poprawiła humor :) A stare zabawki tak w ogóle ostatnio jakoś kleją się do mnie seryjnie, bo niedawno wzbogaciłam się jeszcze o dwie, lecz chyba pokażę je już w ich miejscach docelowych, ciekawe, czy znajda się tacy, którym się spodobają :D A dziś, zamiast nich, na zakończenie pokażę ostatniego, wczorajszego pocieszacza, remedium doskonałe na burą aurę za oknem i na coś, co usłyszałam wczoraj i wciąż myślę czy zdenerwować się tym, czy nie...


Któż zgadnie co to? Maleńka metalowa skrzyneczka na... przybory krawieckie :) A w środku wszystko pod kolor różowiutkie - malusie nożyczki, prujki, igielniki i co tam jeszcze :) Urocze, warto czasem bez powodu zajrzeć do pasmanterii, żałowałam jedynie, że tylko jedna sztuka była, bo bym i Mamie i komuś jeszcze pewnie kupiła :)

Pozdrawiam! I ubierajcie się ciepło, bo złota jesień chyba postanowiła nas opuścić, przynajmniej u mnie jest nieciekawie :(
ushii

Szczególny dzień...

Tym razem powinien być wyjątkowy post, tak jak wyjątkowy niedawno był dla nas pewien dzień. Jednak te najważniejsze chwile i myśli zachowam dla siebie, wybaczcie :) Wyznam wam tylko jedno...

Dzieci - cóż, zakładałam, że kiedyś pewnie będę miała; ale zawsze były odległym planem, zawsze "może jeszcze nie dziś", bo w głębi ducha uważałam, że zbyt jestem leniwa, zbyt niesystematyczna, zbyt sama ciągle dziecinna i nie dość odpowiedzialna... i wciąż odsuwałam tą decyzję. Dziś nadal wiem, że cierpliwość, systematyczność i wiele innych zalet nigdy nie będzie mnie dotyczyć, ale... dziś  - choć wiem jak być może banalnie i patetycznie to zabrzmi - nie wyobrażam sobie życia bez A., dziś z radością wspominam ostatnie 12 miesięcy - każdy ich niesamowity dzień :)

Tak, tak, to już - bo chociaż celebrowałam i cieszyłam się każdą chwilą, choć starałam się by nie umknęła mi żadna drobnostka - czas i tak płynął. I A. skończyła kilka dni temu roczek! Zatem były życzenia, byli mili goście, A. rozdawała wszystkim buziaki i oczywiście robiła furorę :D No i były naturalnie też kwiaty, prezenty i słodkości :) I po tym przydługim wstępie właśnie słodkości dziś pokażę. Zdjęcia wyszły nieco przepalone, lecz cóż, powtórzyć ich już się nie da :) Były zatem wiśniowe tartinki...

Tartinki z wiśniami
Składniki:
Wykonanie banalne, w sumie identyczne jak w przepisie z linka - schłodzone ciasto rozwałkować i wyciąć krążki ciasta, wylepić nimi foremki, w każdej ułożyć kilka wiśni z nadzienia, z reszty ciasta wyciąć ozdobny kształt - u mnie gwiazdka - i położyć na ciastkach lekko przylepiając do ich krawędzi, posmarować śmietaną i posypać cukrem i np. pokruszonymi płatkami migdałowymi (uwaga - ciasto jest mało słodkie, wiśnie też, więc ten cukier na wierzchu się przyda :).


Była też szarlotka - hmm, jakoś tak wyszło, że chyba pierwszy raz zapiekałam jabłka pod bezą? Spójrzmy prawdzie w oczy, jestem kruszonkowym maniakiem :D

Tarta szarlotkowa z bezową pierzynką
Składniki:
beza:
  • 2 białka (lub trzy zależnie od wielkości foremki)
  • 100gr cukru
  • odrobina soku z cytryny
1. Wykonanie ciasta i nadzienia identyczne jak w powyższym linku, tylko tym razem wykorzystałam je do upieczenia jednego dużego ciasta - ta ilość spokojnie wystarczy na średnią formę do tarty, natomiast ilość nadzienia warto co najmniej podwoić.
2. Spód można delikatnie podpiec (ok. 10 minut), ale chyba nie jest to konieczne. Ciasto z nadzieniem piec ok 50 minut w 180C - 10 minut przed końcem wyjąć i nałożyć ubitą na sztywno pianę z białek (do ubitej już piany trzeba stopniowo dodawać cukier, na koniec wmieszać delikatnie odrobinę soku z cytryny).

Tort i dmuchanie świeczki też oczywiście było... a potem, w już bez weekendowych gości, w właściwym dniu, było jeszcze raz, na maleńkim torciku :) Ach, tylko że pisząc tort, mówię o czymś innym, niż zwykle każdy ma na myśli :P Bo biszkoptów przekładanych kremami szczerze nie znoszę, mdli mnie po pierwszym gryzie... i od dawna jest u mnie w domu tradycja "tortu" czyli sernika na zimno :)


Przepis i wykonanie - niezmiennie z tego przepisu, bije wszystkie inne na głowę :)

Drugi raz z rzędu jest tutaj kulinarnie, a miałam wnętrzarskie różności pokazywać, wiem :) Ale mój wszędobylski łazik utrudnia mi nieco robienie fotek, więc... oby w weekend była pogoda, to może w końcu coś obfocę :) Ale! Podczas wczorajszej drzemki złapałam w kadr przynajmniej kuchnię, więc niebawem zrealizuję kolejną obietnicę! Teraz taka mała zapowiedź (z kwiatami urodzinowymi A., ale kolorystycznie kupowanymi pod mamusię :P):


Pozdrawiam,
ushii

Jesienne smakołyki

W zasadzie to dobre są przez cały rok, ale jakoś z jesienią mi się kojarzą i właśnie jesienią najczęściej je robię... i gdy kilka tygodni temu chciałam sobie zerknąć w przepis, czy wszystko dobrze pamiętam - ze zdziwieniem stwierdziłam, ze jeszcze nie ma go na blogu! No to nadrabiam niedopatrzenie i polecam się skusić bo roboty tyle co nic, a efekt bardzo miły dla kubeczków smakowych :) O czym mowa? O doskonałych ciasteczkach owsianych, które smakują nawet tym, którzy w innej postaci płatków owsianych nie tykają!


Ta urocza puszka zawierała w sobie w oryginale angielskie ciasteczka sprzedawane z okazji narodzin królewskiego potomka... moje ciastka są w nim tylko chwilowo, bo ze względu na zdobiące  je motywy zawłaszczyłam ją i zamierzam wykorzystać do przechowywania różnych drobiazgów i pamiątek z pierwszych miesięcy życia A. Ha, robię się sentymentalna :D

Wróćmy jednak do samych ciasteczek...

Ciasteczka owsiano-słonecznikowe
Składniki:
  • 1 i 1/3 szkl. maki
  • 1 szkl. płatków owsianych
  • 1 szkl. ziaren słonecznika (lub dowolnych innych ziaren/dodatków)
  • 1 kostka miękkiego masła (200g)
  • ok. 3/4 szkl. (lub mniej) cukru; można też zastąpić go brązowym lub miodem - wg upodobania)
  • 1 opak. cukru waniliowego
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
1. Ziarna uprażyć na suchej patelni na złoto. W tym czasie masło zmiksować z cukrami i proszkiem do pieczenia.
2. Dodać przestudzone ziarna, płatki owsiane, szczyptę soli, wymieszać. Wsypać mąkę i zagnieść ciasto - ma być miękkie i tłuste.
3. Lepić małe kulki (wielkości orzechów włoskich) i układać na blasze lekko spłaszczając. Piec w 175C ok. 15 min. Po wyjęciu z piekarnika są bardzo kruche, dopiero po ostygnięciu sztywnieją, dlatego lepiej zsuwać je z blachy z razem z papierem (jeśli kładziemy drugą partie).

Robi się je prosto i błyskawicznie, a z podanej porcji mi wychodzą 2 blachy ciasteczek, więc jest co pochrupać :) A zamiast słonecznika można zwiększyć po prostu ilość płatków czy dosypać inne ulubione dodatki... ale słonecznik jest fajny, po uprażeniu ma orzechowy posmak - polecam.
Można też jak widać na moim zdjęciu dodatkowo dołożyć np rodzynki itp.
Przepis niegdyś zamieszczony w Galerii Potraw przez Giezika.

A skoro o smakołykach dziś mowa - na jesień chciałabym przypomnieć i polecić Państwa uwadze kilka innych klasyków  :D Po o wiele więcej przepisów na pyszności jak zawsze zapraszam TUTAJ:)


Pozdrawiam,
ushii

PS
Mam nadzieję, że wszystko dobrze się opublikuje i będzie widoczne, bo publikuje się samo... jakby nie, to proszę o alarm :)