Jaskółki odlatują w ciszy...

Nasze poddasze to spełnienie moich marzeń - marzeń, które sądziłam, że nigdy nie będą miały szans się spełnić... Jestem wdzięczna losowi za moje ukochane belki i słupy, za poranne promienie słońca wkradające się przez te wyśnione okna i grające na poduszce, za najwspanialszą na świecie kuchnię, w której odkryłam swoje kulinarne pasje i za każdy kącik, który z radością mogę wciąż na nowo po swojemu urządzać i zmieniać... a przede wszystkim - za człowieka, z którym dane mi było to marzenie zrealizować... I za ptaki. Te najulubieńsze. Za wieczorne nawoływania mew, za wróbelki rokrocznie wijące gniazdko tuż przy naszym oknie w sypialni... i za niezliczone jaskółki, wciąż i wciąż przecinające czarnymi, prędkimi smugami prostokąt nieba nad moją głową... czyż można mieć piękniejszy widok z okna? 

wianek z wrzosu / heather wreath

Ale nic nie trwa wiecznie... maleńkie wróbelki z tegorocznego wylęgu dawno się już usamodzielniły, a jaskółki... Zwykle rozkrzyczane, rozśmigane - wczoraj odleciały w ciszy, jakby ukradkiem, bez pożegnania. Co roku, gdy nagle znikają, odczuwam taką samą pustkę wokół i co roku z niecierpliwością czekam na ich powrót. Tym razem miałam szczęście obserwować ich odlot...

Na pocieszenie zrobiłam placki. Serwuję je cały rok, bo za nimi przepadamy, ale kiedy są bardziej na miejscu jeśli nie teraz właśnie? Z jesiennych jabłek, z nutą cynamonu... Przepis chyba niepotrzebny, bo każdy robi je na oko - ale tym razem dołożyłam mały akcent by było jeszcze bardziej jesiennie... no to tak ogólnie:

jesienne placki jabłkowe z migdałami

Jesienne placki jabłkowe z migdałami
  • jajko
  • mleko (ok. 1 szkl.)
  • odrobina cynamonu (i ewentualnie ekstraktu waniliowego)
  • mąka - tyle ile ciasto zabierze
  • twarde jabłka
  • migdały w płatkach
  • olej do smażenia
  • cukier puder do posypania
Miksuję ciasto o konsystencji podobnej do naleśnikowego. Obrane jabłka kroję w pasterki, lub - bardziej dekoracyjnie - w cienkie krążki, wrzucam je do ciasta. Kładę na rozgrzany olej, posypuję płatkami migdałów, smażę z obu stron na złoto. Odkładam na ręcznik papierowy do osączenia z tłuszczu i oprószam odrobiną cukru pudru. Ot, klasyka. Nie dodaję nigdy proszków do pieczenia itp, bo nie przepadam za taką rozdmuchaną strukturą ciasta, nie w plackach.
I jeszcze wersja bez migdałów, za to... :))

placki - misie dla dzieci

Ale dziś miało być o wrzosie przecież! Tym wrzosie specjalnie wiezionym przez sielską Magdę :)  Oczywiście pierwsze dzisiejsze zdjęcie mówi już wszystko - chciałam zrobić sobie wianek :D No i zrobiłam jak widać. A skoro już go miałam, to mogłam zawiesić w miejscu, które specjalnie w celu wieszania takich ozdóbek sobie umyśliłam... Pokazywałam niedawno nasz odmieniony kąt stołowy (tutaj - klik) i wspominałam, że ściana za nim za chwilę znów będzie wyglądać nieco inaczej. W zasadzie, to mogła się zmienić już dawno, bo zasadniczy element przygotowaliśmy chyba jeszcze na wiosnę - ale tradycyjnie musiało wszystko nabrać mocy urzędowej - czytaj "komuś musiało się zachcieć wbić dwa gwoździki" :D . Wczoraj nabrało, wzięłam ten nieszczęsny młotek do ręki.

Bardzo podobają mi się stare listwy z wieszakami, popularne i na skandynawskich i - od pewnego już czasu na naszych blogach. Ale ceny moją nieco moim zdaniem przesadzone, jednak to tylko kawałek deski przecież... dopisało mi jednak szczęście :) Wypatrzyłam kiedyś u mojego Dziadka coś podobnego, w dodatku nie stylizowany sklepowy gadżet, ale prawdziwe vintage, które wisiało jeszcze u mojej prabaci, w sieni starego domu! I okazało się, że mogę go sobie wziąć :)) No tylko ten kolorek, tradycyjnie musztardowo-obrzydliwy...

stary wieszak / vintage hanger

Myślałam początkowo, żeby doczyścić to do żywego drewna, ale nie do końca udało się usunąć ten milion mażących się warstw - i ostatecznie pomalowaliśmy wieszak na biało. Może za jakiś czas pojawi sie inny kolor? Kto to wie... No i mam i ja kolejny kącik na sezonowe dekoracje - teraz w wydaniu jesienno-wrzosowym, za chwilę będę już myśleć o wersji zimowej - i już się na to cieszę :)

stary wieszak / vintage hanger

stary wieszak, szklany świecznik posrebrzany postarzany/ vintage hanger

Kochani - prawdopodobnie zniknę wkrótce na pewien czas, nie wiem czy na długo, czy na króciutko, zobaczymy. Być może jeszcze pojawi się tu wcześniej jeden post, ale nie mam pewności, czy zdążę. Mam też kilka gotowych postów do publikacji, więc być może same pojawią się tu pod moją nieobecność, żeby nie było tu całkiem nudno i nie porosło kurzem... Ale obiecuję wrócić jak najprędzej :) A Was proszę - chociaż na razie nie powiem dlaczego, to trzymajcie za mnie kciuki!

Pozdrawiam i życzę pięknego weekendu - wybierzcie się koniecznie na jesienny spacer, bo zapowiada się, że będzie dzień pełen słońca :)
ushii

Mój czas odnaleziony...

Oczywiście i ja byłam na liście chętnych i od jakiegoś już czasu delektuję się tą przemiłą lekturą - i wciąż nie mogę się nią nasycić... i cieszy mnie, że odnajduję swój czas i swoje przyjemności w tak podobny sposób jak Mimi...


Mimi, dziękuję za piękną dedykację!
ushii

Świat jest pełen Aniołów,
czyli moje jesienne cuda

Nigdy nie kręciło mnie systematyczne zbieranie anielskich (i każdych innych) figurek, bibelotów, kurzołapków... choć rozumiem, że innym może sprawiać to przyjemność. Jednak okazuje się, że mimowolnie zaczęłam kolekcjonować Anioły! Ale jakie... najpiękniejsze na świecie, bo każdy  - to cudowna, ciepła osoba z wielkim sercem!!!

I tak sobie nanizuję koraliki tych przemiłych chwil, gdy widzę wiadomość lub maila od jednej z nich, gdy mam okazję osobiście je wyściskać, usłyszeć ich śmiech i zajrzeć do ich świata... Ostatnio było całkiem sporo takich momentów - i za wszystkie Wam Moje Kochane dziekuję! Martuś, Aguś, Olu, Ulu, Madziu, Syl (i Ewelinko, której imię blogger mi tu zjadł! wrrr...) ... Wy wiecie ile dla mnie znaczycie :))

Czasem też te moje anioły - ot tak, po prostu! - zaskakują mnie różnymi niespodziankami i prezentami i dziś pokażę niektóre z nich :) Bo inne muszą na razie pozostać tajemnicą - ale Wy wiecie, że cieszą mnie równie mocno!

Zacznę od niespodzianki, którą dostałam od osobistego Anioła mojego - bardzo jesienna, prawda? Kiedyś już zachwyciłam się bardzo podobnym pudłem i nie mogłam później odżałować, że go nie kupiłam, ale cenę sprzedawca zawołał chorą... a w ostatni weekend dostałam jeszcze piękniejsze! La-la-la :))

stare pudło na kapelusze / vintage hat box

Jak widać do korony w tym roku znów trafiły różowe wrzosy, chyba najbardziej podoba mi się jej połączenie właśnie z wrzosami. Ale - ponieważ nie mam już działki i wrzosowiska, nie miałam w tym roku szans na nowe... I co? Gdy się o tym dowiedziała kochana Magda z Sielskich klimatów, po prostu złapała za koszyk, nacięła i mi ich przywiozła całe mnóstwo :)) A do tego dołożyła naręcza zielonych hortensji... i siebie, na kilka przemiłych godzin :) Fajnie, prawda?


Po co mi były te wrzosy w ogóle, to pokażę następnym razem - ale dziś muszę wspomnieć, że cały post, jeśli chodzi o różowe kwiatuszki, sponsorowany jest przez Magdę, bo uznała, że chyba jeszcze będzie mi mało i dostałam takie piękności... Uwielbiam!


Równie urocza niespodziankę sprawiła mi Ola z Mojego miejsca na ziemi, gdy usłyszała, że poszukuję bezskutecznie koszyczków drucianych... bez wahania odstąpiła mi swój :D To wprost nie do uwierzenia! Olu - jeszcze raz bardzo Ci dziękuję!


Ale - żeby nie było, że tylko tak dostaję i dostaję - czasem też coś i ja komuś wyślę albo dam :) Choć nie zawsze tak jak bym chciała... Cóż, nasza poczta różne ma zagrywki i czasem lubi robić nam na przekór... i paczuszka, która powinna dojść na drugi dzień - idzie prawie tydzień - bywa. A, że w efekcie adresata już nie zdąży zastać? No cóż... dlatego na koniec fotki z dedykacją dla Syl, która zna na razie zawartość pewnej takiej własnie paczuszki tylko teoretycznie :) Oto Kochana kawałek jej zawartości :) Kubeczki i miseczki w gwiazdeczki ;D dla Bryanka i dla Ciebie - jak tylko je zobaczyłam, od razu z Wami mi się skojarzyły...


A do tego moja mała produkcja, jedna z całej kolekcji takich drobiazgów, które zaczęły powstać już dość dawno temu, ale jeszcze nie miały tu swojej premiery chyba - dziwne kółko "uszyte jak ciasto" (Syl, wiesz o co chodzi ;P) - czyli koszyczek na bułeczki :) Dzięki Iwalii poznałam ideę przeszyć i konstrukcji tegoż - dziękuję! Ale oczywiście musiałam trochę po swojemu to zrobić :) Nawet M. powiedział, że ładne, więc jestem zadowolona :) Użytkujemy go z okazji różnych romantycznych i świątecznych śniadań - dlatego postanowiłam zrobić dla Ciebie identyczny :) Mam nadzieję, że tak mniej więcej go sobie wyobrażałaś? :))

koszyk na bułeczki DIY

Pozdrawiam,
ushii

PS
Kochani, wiem, że mam duże zaległości w odpowiadaniu na różne maile i pytania - staram się po troszeczku to nadrabiać, ale niestety jeszcze to potrwa, bo mam dość ważne powody, dla których nie mogę zbyt często teraz zaglądać do komputera, więc proszę o cierpliwość...

Len, moja miłość...

Zanim zacznę moją dzisiejszą opowieść - bardzo chciałam Wam podziękować za tyle przemiłych słów o naszym poddaszu w Werandzie - w mailach, komentarzach, smsach i rozmowach - czytanie i słuchanie tego wszystkiego sprawiło mi ogromną przyjemność!!

Dziękuję Wam również za wszystkie inne komentarze i ślady Waszej wizyty w moich blogowych progach, jakie czasem zostawiacie. Choć nie zawsze jestem w stanie odpisać - to z uwagą czytam każde słowo! To naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy i daje mnóstwo motywacji do dalszego pisania - bo wiem, że nie piszę w pustkę, że ktoś lubi do mnie zaglądać, że ktoś znajduje tu inspiracje dla zmian we własnych czterech kątach, a ktoś inny dzięki wizycie u mnie nabiera ochoty, by samemu poprowadzić bloga :)  Dziękuję! Choć już dawno po sezonie na nie - w podzięce mam moje ulubione kwiaty dla Was :) W ulubionym naczynku na dokładkę :)


A wracając do tutułowego lnu...

Często jest tak, że mam pewien pomysł, bardzo mi się podoba i koniecznie chcę go zrealizować. Ale czasem trzeba w tym celu kupić jakieś materiały i narzędzia (w dodatku nie zawsze łatwo dostępne lub osiągalne finansowo) - co powoduje pewne opóźnienie, a czasem po prostu trzeba wypędzić z siebie lenia. I tak niektóre pomysły nabierają mocy urzędowej zanim wprowadzę je w czyn... czasem tej mocy muszą nabrać najwyraźniej dużo, bo czasu mija sporo. Na przykład rok albo dwa...albo znacznie, znacznie więcej, tak jak w tym przypadku.

Materiał kupiłam, hmm.. dawno temu. Pomysł - był jeszcze dawniejszy (bo idealnego materiału dostać nie mogłam przez baaardzo długi czas). Ale - najpierw przyczyny obiektywne (brak materiału, potem awaria maszyny, później jeszcze mój wypadek), potem te bardziej osobiste (czytaj: leń) spowodowały niejakie opóźnienie. No i jeszcze zrobienie zdjęć, czasem to trwa i trwa... Jednak co się odwlecze to nie uciecze :)

Ale od początku. Dla przypomnienia - tak się prezentowała nasza kanapownia we wcześniejszych odsłonach. Zaczęło się tak:

To był nasz pierwszy poważny mebel w mieszkaniu i jak dotąd jeden z najdroższych, wydałam na nią całą ówczesną pensję! Ale choć starannie ją wybierałam, gdy już pojawiła się w domu - nie obdarzyłam jej pełnią uczuć. Bo kolor nie całkiem był taki jaki chciałam i jaki widziałam na wzorniku :( Ale była i jest superwygodna, bardzo starannie wykonana i solidna - więc jej wymiany nawet pod uwagę nie brałam.

Były próby tymczasowej poprawy sytuacji - pojawiły się dekoracje z moich ulubionych skrzynek na wino, poduszeczki i inne takie... 


Potem podnóżek zmienił formę na bardziej wygodną i praktyczną, a ściany wokół stopniowo się zapełniły... stoliczek przyboczny bez żalu przemalowałam wkrótce po zakupie, by nabrał urody... i do szczęścia brakowało tylko tego jednego...


Bo jak napisałam - wymiana kanapy w grę nie wchodziła absolutnie, mimo koloru uwielbiałam ją - za wygodę. Ale zmiana obicia - jak najbardziej, planowałam to prawie od samego początku. Tylko przelotnie, gdy ją kupowaliśmy, zachwyciły mnie tkaniny odporne na plamy, szybko wróciłam do mojej miłości - lnu. Zapragnęłam szarego, zgrzebnego, spranego płótna i już. I nareszcie, od jakiegoś czasu - dokładnie tak mam :))

Zatem oto jest, proszę Państwa, w końcu i na blogu - jest!! Nowa odsłona mojej kanapy!!!!!!

Choć kanapa w nowej wersji funkcjonuje już trochę, to nadal gdy na nią spojrzę cieszę się jak dziecko :)) Teraz jest po prostu I-D-E-A-L-N-I-E! La, la, la :)))))))


Pokrowiec jest całkowicie zdejmowany do prania. I to mnie najbardziej cieszy, bo choć plamoodporne pokrycie w teorii jest świetne, to i tak z czasem przestaje wyglądać jak nowe - szczególnie na bocznych oparciach, których do pralki przecież nie wsadzę :) A moje dzieło mogę prać ile chcę i raczej niewiele się zmieni.

Udało mi się nawet pamiętać o zrobieniu fotek z poszczególnych etapów produkcji pokrowca - ale to już temat na oddzielnego posta, bo tu już dość zdjęć nawciskałam :)

Jak widać z powyższych fotek zmian w naszej kanapowni nastąpiło więcej - dość dawno już temu wymieniłam lub poprzestawiałam chociażby lampy, zmieniła się ilość deseczek nad kanapą i różne inne takie - i najwyższy czas pokazać to w całości, bo na blogu wciąż tylko nieaktualne zdjęcia wiszą... Drugą stronę tego kącika pokazywałam jakiś czas temu, można ją zobaczyć tutaj... ale znów zachodzą tam zmiany, he he - więc niebawem pokażę ją jeszcze raz :D

A dziś jeszcze na zakończenie mały detal - stoliczek. Może zwróciliście uwagę, ze na najświeższych zdjęciach jest trochę inny, niż poprzednio? No cóż... mieszkanie to nie muzeum, a meble to tylko meble. I czasem zdarzy się mała demolka - tak właśnie stało się ze stoliczkiem (o którym było np tutaj), stojącym niegdyś w części wejściowej do mieszkania. Po jednej z imprez niestety uszkodził się nieco jego blat, więc poddaliśmy go szybkiej przeróbce... Obcięliśmy zaokrąglenia (ale tak, ze kiedyś ewentualnie będzie je można przywrócić), zamontowaliśmy nowy blat i wykończyliśmy jego brzegi listewkami, a na koniec całość pomalowaliśmy.

Taki był kiedyś...

Co prawda całkowicie zmienił się jego charakter, ale nie żałuję, bo w tej wersji chyba lubię go nawet bardziej - i mam jeszcze praktyczne szufladki koło kanapy :) A oto wyżej wymieniony w pełnej krasie:

Pozdrawiam,
ushii

Weranduję :)

Tak, tak - choć już coraz chłodniej za oknem, ja weranduję... w najnowszym numerze Werandy :)

Weranda - and magazine cover with my window photo!

Wiem, że z niczym się wcześniej tu nie zdradziłam - bo to miała być taka mała niespodzianka :D Kilka miesięcy temu dostałam propozycję sesji dla tego magazynu, a ponieważ bardzo go lubię - z przyjemnością się zgodziłam... a w najnowszym numerze można oglądać efekty :)

Dziękuję Wam za miłe słowa i gratulacje pod poprzednim postem - ja się niestety zagapiłam i wcale nie wiedziałam, że edycja październikowa już się ukazała - i sama zobaczę ją dopiero dziś wieczorem - jestem bardzo ciekawa i nie mogę się już doczekać :)) Jak się więc okazuje dla mnie to też bardzo przyjemna niespodzianka - i to podwójnie, bo zupełnie nie przypuszczałam, że moje okienne dekoracje trafią nawet na okładkę! Ależ mi miło :))))

Ogromnie się cieszę, że się Wam podoba! I zapraszam do lektury wszystkich pozostałych moich blogowych Gości, którzy jeszcze tak jak ja nic nie widzieli, chętnie poznam Waszą opinię :)

Jeśli zaglądacie do mnie już od jakiegoś czasu, zauważycie na pewno na tych zdjęciach kilka zmian na naszym poddaszu, których na blogu jeszcze nie pokazałam, albo zrobiłam to dopiero niedawno (jak np tutaj - nasz odmieniony kącik stołowy, albo tu - pierwsza odsłona zmian w sypialni)... Ha, a dziś miałam właśnie zaprezentować kolejną! W takim razie zapraszam na świeżą porcję fotek i na więcej szczegółów jednej z tych zmian nieco później, bo post gotowy już czeka :) A mam też jeszcze kilka innych dużych i małych nowości w zanadrzu, które pojawiły się u nas już po sesji - część widzieliście, jak na przykład miętowy zakątek z maszyną, ale niektóre - i to caaałkiem spore - są na razie tajemnicą. Obiecuję zatem niebawem kolejne niespodzianki - będzie np kuchnia w nowej odsłonie :)) 

Ale żeby nie było, ze tylko coś zapowiadam i obiecuję - na koniec fotka w bardziej jesiennych kolorach niż w poprzednim poście :) - pewnego drobiazgu, który wpadł mi kiedyś w ręce na starociach - staruteńkie metalowe szablony, które służyły niegdyś do haftowania inicjałów na bieliźnie pościelowej i tym podobnych - dziś obyczaj zupełnie zapomniany...


Co prawda nie trafiłam na swoje inicjały, ale i tak je przygarnęłam, bo mają w sobie tyle uroku - a patrząc na dawne ślady farbki zastanawiam się kto i kiedy z nich korzystał, cóż stało się z przedmiotami, które pomogły ozdobić i z ich właścicielami...jakie historie mogłyby opowiedzieć te niepozorne blaszki?

Pozdrawiam bardzo serdecznie! Do zobaczenia niebawem!
ushii

Na jesień spoglądam przez różowe okulary :)

Jakie są Wasze kolory jesieni?

Dla mnie odpowiedź jest jedna, jak co roku. Żółty, pomarańczowy to piękne barwy, ale na talerzu, w parku... Cieszy mnie gdy nastaje ich czas - czas obfitości i pysznych warzyw. Ale w domu jesiennie mi się zaróżowiło, jak zawsze. Z kropelką szarości i ciepłych brązów. Bo nie ma jesieni bez wrzosów, grzybów i gorącej czekolady.

Wrzosy... Nareszcie znalazłam te ulubione, różowe - w tym roku wyjątkowo długo musiałam ich szukać, wszędzie same ciemne albo białe, z drobnymi kwiatuszkami - a ja tak lubię te słodkie, puchate i różowe :)


Ten zestaw pojawia się co roku - bo uwielbiam wrzosy w wyplatanych koszykach. Dla mnie to kwintesencja wczesnej jesieni...


Jeszcze piekę codziennie malinowe crumble (pisałam o nim już nie raz, np tutaj - gdyby ktoś nie znał, a miał ochotę :), jeszcze nie mogę nasycić się tymi ostatnimi letnimi owocami...


Ale lato powoli odchodzi... Od M. dostałam wspaniały prezent na chłodniejsze dni - wymarzony kocyk, wyglądający jak zrobiony na drutach... i jeszcze nazwę ma bardzo odpowiednią - no bo jakbym mogła źle się czuć pod kocykiem, który nazywa się tak samo jak ja? 


Do tego gorąca czekolada w naszych ulubionych kubkach - na dobry początek dnia. I palmierki w jesiennej wersji - z cynamonem i drobno siekanymi orzechami i migdałami, mniam :) Piekę takie co roku, gdy poczuję, że poranki są już coraz chłodniejsze, że powietrze już pachnie inaczej...


Palmierki cynamonowo-migdałowe
  • opakowanie ciasta francuskiego
  • roztopione dwie łyżki masła
  • kilka łyżek cukru (ilość wg upodobań) - białego lub jeszcze lepiej brązowego
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • garść łuskanych orzechów lub migdałów
1. Posiekać drobno migdały, wymieszać cynamon z cukrem. 
2. Ciasto jeśli to konieczne rozwałkować, posmarować masłem, posypać cukrem i migdałami. Zrolować je wzdłuż dłuższego boku od obu końców, tak by wałeczki zetknęły się pośrodku. Jeśli zrobiło się miękkie, schłodzić ok. 15 minut w lodówce. Pokroić na plasterki grubości ok 1cm, rozłożyć z odstępami na blasze. Piec w 190C ok 15 minut, przewrócić na drugą stronę w połowie tego czasu.
Przepis na podstawową wersję już kiedyś u mnie był, ale dla porządku podaję i ten. Polecam, bo przecież są takie banalne i błyskawiczne, a dają tyle przyjemności :)

I jest pięknie, ciepło i spokojnie... nie bronię się już przed jesienią, żegnam się powoli z latem. W koszyku garść grzybów czeka na na risotto. Jutro kupię dynię. Bo na talerzu przecież pomarańczowo być u mnie może :)

Pozdrawiam,
ushii

Aaaaaaaaaaaaa!!!!!!

Jak mam cokolwiek napisać, jak zabrakło mi słów???? Sylwuś, Ty dobrze wiesz wariatko moja ukochana, że Cię uwielbiam i że marzę, by móc Cię wyściskać :)))) I w ogóle :)) Ale Wam też muszę o tym opowiedzieć... o tym jaką cudowną osóbką jest kochana Syl!!! Tylko jak mam to zrobić, jak nie potrafię opisać ogromu mojego szczęścia, tej radości niesłychanej, którą sprawiła mi ta dziewczyna??? Zresztą popatrzcie sami!!!

stara miętowa maszyna do pisania / vintage mint typewriter

Jestem zakochana w tej maszynie!!! Ma najpiękniejszy kolor jaki mogłam sobie wymarzyć, dokładnie tego chciałam, od dawna wzdychałam do różnych fotek w necie - a Syl spełniła to moje pragnienie :)) Aaaa!!!! LOWE LOWE LOWE!!!

stara miętowa maszyna do pisania / vintage mint typewriter

stara miętowa maszyna do pisania / vintage mint typewriter

A na miejscu docelowym, które powstało niemalże specjalnie dla niej (bo z nadzieją, ze kiedyś stanie tam właśnie TAKA maszyna!), prezentuje się tak:

stara miętowa maszyna do pisania, stare szufladki biblioteczne katalogowe, stary wiatrak / vintage mint typewriter, vintage library catalog drawers, vintage mint fan

Moje dwa ukochane gadżety - wiatrak i maszyna :)))

Ale to nie był koniec, o nie!!! Bo Syl wysłała mi dwie paczuszki (a raczej megapaki :)!! A w drugiej było coś równie cudnego - co zaskakuje nawet mnie samą - bo przecież ja żółtego nieeeee... a tu co?? No zachwycona jestem tą delikatną żółcią po prostu! I samym dzbankiem też oczywiście :), ma cudny kształt! Syl - jeszcze raz bardzo, bardzo Ci dziękuję! Choć kawowa nie jestem wcale, to z całą pewnością ją przetestuję :))) Bo to jest kawiarka, nie wiem czy wiecie - i to nadal zdatna do użytku choć to przecież prawdziwe vintage :)

vintage melitta 101 / stara ceramiczna kawiarka

vintage melitta 101 / stara ceramiczna kawiarka

Wiem, że oba te przedmioty wiele z Was widziało już u Syl, no ale przecież musiałam, musiałam je pokazać :) Ale! Sądzicie, że to już wszystko??? Wcale nie! Bo ta kochana szalona kobieta po prostu nie wie kiedy przestać :) I... po otwarciu paczki moim oczom ukazała się jeszcze... szczotka :D Ale jaka! Ja tam nie wiem, ale jakbyście potrzebowali numerów totka albo innej wróżby, to walcie do Syl jak w dym! Bo przecież tylko ktoś, kto ma zdolność jasnowidzenia wiedziałby sam z siebie, że właśnie taką szczotkę chciałam, skoro ani słowem o tym nigdzie jej nie wspomniałam, prawda???


Do szczotki dołączony był jeszcze kuchenny ręczniczek widoczny w tle, jakby komu było mało i "sylowy" ołóweczek :) Teraz już wiecie dlaczego tym razem naprawdę brak mi słów, by coś sensownego napisać... Aaaaaaaa!!!!

Pozdrawiam i uciekam napawać się moim szczęściem! A Wam - mimo siąpiącego w tej chwili deszczu - życzę pięknego i udanego weekendu!
Wasza rozanielona ushii :))

Smutny dzień... i garść pocieszaczy

wianek z hortensji

Wiedziałam, że nadejdzie już od pewnego czasu, ale cóż, wcale nie jest mi mniej smutno przez to... Niejedna z Was chwali się zakładanym ogródkiem, nowo nabytą działką i tak dalej... za każdym razem cieszę się razem z Wami, bo wiem, jak to fajne mieć własny kawałeczek ziemi. Ale u mnie - niestety nastała sytuacja odwrotna :( Działka jest trochę za daleko, nie ma czasu i kasy na regularne i częste tam wypady, a Babcia, której oczkiem w głowie była, nie ma już tyle sił, by ją pielęgnować - więc niestety, nastał czas pożegnania... czuję się dziwnie bardzo, bo działka ma tyle lat co ja - i dla mnie była od zawsze; pokazywałam to miejsce kiedyś tutaj. Wyrosły na niej przez ten czas piękne drzewa, pokryło ją przepiękne wrzosowisko, a we wspomnieniach zostanie na zawsze smak własnych truskawek i pomidorków. Lecz cóż, nic nie trwa wiecznie - tylko teraz jeszcze bardziej niż przedtem marzy mi się dom z własnym kawałkiem ogrodu... ale to raczej marzenie ściętej głowy. Ech, smutno mi... :(((((

Na pocieszenie dostałam od byłego sąsiada naręcze mojej ulubionej zielonej hortensji, która genialnie się zasusza i z której robię wianki dekorujące nasze poddasze cały rok. Nie wiem, czy już je pokazywałam, zatem - moja ulubiona półeczka z sypialni, z tegorocznym wianuszkiem:

ulubiona stara półka / vintage shelf

Pocieszaczy było trochę więcej :) Wybrałam się jakiś czas temu do Ikei - a wychodząc natknęłam się na dwa cuda. Jedno pokażę niebawem, bo czegoś takiego właśnie potrzebowałam do moich obecnych przeróbek - i stało sobie dosłownie jak na zamówienie w sprzedaży okazyjnej za kilka złotych dosłownie - ale to już temat na oddzielnego posta. A druga pojawiła się wg pani w kasie akurat dzień wcześniej, więc cudnie się złożyło... bo jak zobaczyłam je na półce to wołami się nie dałam odciągnąć :))) Widziałam już wcześniej ich zdjęcie w internecie i bardzo mi się podobały, ale nie wiedziałam, że to ikeowska nowość - więc okropnie się ucieszyłam! A potem - mile się zdziwiłam przy kasie, bo na półce ktoś pomylił cenę i okazało się, ze kosztują o połowę mniej! O czym mowa? Oczywiście o kaneczkach! Pewnie już sporo z Was je widziało, ale cóż - kaneczkami muszę się pochwalić, bo wprost je uwielbiam, a ponieważ mam znowu spore zaległości w blogowaniu, więc dopiero teraz się udało... Kolor mają przecudny! W wersji czerwonej i kremowej zresztą też wyglądają świetnie, ale TEN kolor przyciągnął mnie z drugiego końca sali :)


A najśmieszniejsze, że właśnie na taką większą kankę, w turkusach miałam dokładnie ochotę! Jednym słowem Ikea spełniła moją zachciankę :)

Nie był to jednak koniec emaliowanych zdobyczy! Pamięta ktoś może moje emaliowane garnczki? Ostatnio udało mi się powiększyć moją kolekcję :) Tak się złożyło, ze trzy dni z rzędu chodziłam do sklepu, bo ciągle zapominałam czegoś kupić... i przy okazji zaglądałam tradycyjnie do TK Maxxa. A tam - znów się pojawiły moje ulubione garnuszki! Niestety, większość egzemplarzy, które sprzedają, ma jakieś wady, odpryski i obtłuczenia, więc nie było łatwo znaleźć te w idealnym stanie... ale się udało :) I tak codziennie wracałam z torbą zakupów spożywczych i bezpiecznie ulokowanym w jej środku nowym nabytkiem w letnim kolorku - tym razem doszedł różowy i zielony :)) Oto zatem moja rondelkowa kolekcja na chwilę obecną:

kolorowe emaliowane rondelki / retro pastel enamel

A do tego trafił mi się jeszcze durszlak, w sam raz na drobny makaron, czy garść owoców:

emaliowane durszlak retro / retro pastel enamel

Uwielbiam emalię! W zasadzie najbardziej czekałam na ten różowy, bo gdy upolowałam go poprzednio bardzo spodobał się mojej mamie i nie miałam serca jej go odmówić... teraz doczekałam się i swojego egzemplarza :) Ale zielony rondelek podpasował mi równie mocno, bo wszystkie razem tworzą śliczny komplet (przydatny oczywiście też). Teraz została mi tylko wymiana stalowych garnków na białe emaliowane, ale na razie nie udało mi się trafić na takie, które naprawdę by mi się spodobały - też w takim retro stylu jak moje rondelki - i w dodatku działały na indukcji... wiem, że każdy zwykły emaliowany garnek działa, ale chciałbym takie z grubym dnem. Gdyby coś takiego komuś z Was wpadło w oko - to byłoby mi bardzo miło, gdyby dał mi znać :)

Znów się u mnie zrobiło cukierkowo, a miało być szycie... ale za mną kolejny już weekend, którego nie mogłam już spędzić na babcinej działce, więc musiałam się trochę pocieszyć tymi kolorami :)

Pozdrawiam!
ushii